Pulau Penang

Niebo jest jeszcze zupełnie ciemne. Miasto śpi, kłótnia rikszarzy burzy poranną ciszę. Malezja budzi się później niż inne azjatyckie kraje. Nikt jeszcze nie trąbi, z nieba nie leje się żar. Gdzieś w oddali światła portu na stałym lądzie odbijają się w czerni wody. Mdli mnie od kołyszącego się promu, zapachu silnika, rdzewiejącego metalu. Odwracam głowę i patrzę na oddalającą się wyspę, czuję melancholię i żal, że opuszczamy już miejsce, z którego tak ciężko było nam wyjechać.
Już o świcie ruch jest ogromny, co chwilę mijamy niebieskie znaki z rowerem, ale brakuje pobocza, samochody mijają nas z ogromną szybkością. Milczymy i boimy się przyznać chyba sami przed sobą, że te ostatnie dni jazdy do Kuala Lumpur nie będą przyjemne i żałujemy, że nasz czas na Penang już się skończył. Dzwonie na Tomka, żeby się na chwilę zatrzymał. Łyk wody, już o ósmej temperatura jest nie do wytrzymania.
– Ej… straszna droga co?
– No…
– Wracamy?
– Gdzie? Na Penang?!
I wróciliśmy! Codziennie obiecywaliśmy sobie, że jutro już napewno wyjedziemy, ale zawsze coś nam „wypadało”, albo nam się po prostu nie chciało, albo zachorowałam, albo akurat wypadało święto Thaipusam, więc szkoda by było nie zobaczyć. I kiedy już nam się udało, zawróciliśmy po niecałych 20km!

Po raz pierwszy przyjechaliśmy do Georgetown jakieś pięć lat temu. I naprawdę fajnie było przypominać sobie ścieżki, którymi wtedy spacerowaliśmy, miejsca, których już nie ma, nawet te same stoiska. To takie uczucie, jakby po wyjeździe czas się w tym miejscu zatrzymał i kiedy wracasz, wszystko rusza na nowo. Baliśmy się, że ciężko będzie znaleźć tani nocleg, ale okazało się, że nawet w tak turystycznym i dużym mieście, udało nam się znaleźć niesamowity, stary, drewniany hotel za 27RM.

DSC02888

Niesamowite na Penang jest to, że idąc ulicą można podróżować w czasie. Spacerując w dzielnicach chińskiej czy na przykład indyjskiej, nie trudno zapomnieć, że wciąż jesteśmy w Malezji, że jest XXI wiek. Nad dachami starych, przepięknych często domów, górują wysokie, nowoczesne, pokryte szkłem centra handlowe. Wyspa to fascynująca mieszanka kultur, twarze mieszkańców również się różnią, mieszkają tu głównie Hindusi, Chińczycy i Malajowie ale jest też wiele ludzi, którzy wyemigrowali tutaj z Europy, Indonezji, Tajlandii czy Japonii. Skutkuje to tym, że można natknąć się na ulubione przez nas wciśnięte pomiędzy innymi budynkami przepiękne świątynie chińskie, czy jaskrawe, przerysowane  indyjskie, usłyszeć nawoływanie muezina do modlitwy. Ale to również raj jedzeniowy, na Penang można spróbować naprawdę wszystkiego od chińskiej ciepłej bułeczki z nadzieniem z czerwonej fasoli, po świetnej jakości japońskie sushi, o czym za chwilę. 🙂

DSC02868

DSC02873

DSC02876

DSC02905

DSC02907

Mieliśmy zostać tylko parę dni, chwilę odpocząć, ale tak jak już pisałam nie udało nam się.Penang słynie z dobrego jedzenia. No i oszaleliśmy! Jak już wszyscy wiedzą uwielbiamy odkrywać nowe smaki i generalnie jeść, ale tym razem zwariowaliśmy, zakochaliśmy się w kuchni japońskiej. Znaleźliśmy najlepiej ocenianą na wyspie restaurację z sushi i tak wracaliśmy do niej jeszcze parę razy, zawsze żałując, że nie mamy paru żołądków, żeby móc spróbować wszystkiego. Już Kasia z Przemem mówili nam o tym, że prawdziwe sushi, nie takie przygotowane w domu, to eksplozja smaku w ustach. Ale jak można wyobrazić sobie, że jeden kęs może kryć w sobie taką harmonię, idealną całość, która powoduje, że kręci się z niedowierzaniem głową? Brakuje słów, żeby opisać jak fantastycznie może smakować surowa ryba, świeżo starty chrzan wasabi czy wydawałoby się zwyczajny smażony ryż z czosnkiem. Wiem, że zwolenników sushi na świecie jest wielu, ale wiem też, że sushi, które nawet w restauracji próbowaliśmy w Polsce ma się nijak do tego, które mieliśmy okazję spróbować tutaj, w Malezji. Próbowaliśmy w mieście sushi w paru innych miejscach, ale jednak ta jedna restauracja wywarła na nas największe wrażenie.

DSC02910

Sashimi – surowe mięso, tutaj akurat łosoś, tuńczyk i biały tuńczyk, podawane po prostu z wasabi.

DSC02912

Na środku zdjęcia – japoński węgorz w sosie teriyaki.

DSC02918

Na pierwszym planie przegrzebki smażone metodą teppanyaki.

DSC02919

Warzywa w tempurze.

DSC02928

Edamame czyli zielona soja.

DSC02951

Rainbow rolls

DSC02952

Na zdjęciu tego nie widać, ale to największa sałatka jaką kiedykolwiek dostaliśmy w restauracji. Z łososiem, nerkowcami, kotlecikami rybnymi i z dressingiem sezamowym.

DSC02960

Wyśmienity dorsz w sosie teriyaki z maślanymi warzywami…

DSC02961

Lody z czarnego sezamu dla których można umrzeć.

DSC02923

Mogłoby się wydawać, że to już wszystko co zamówiliśmy, ale oczywiście było tego duużo więcej, nie chcemy jednak czytelnikom narobić smaku. 😉 Oczywiście naszej jedzeniowej wędrówki nie skończyliśmy jedynie na japońskiej restauracji. Uwielbiamy w Malezji to, że można zjeść tutaj prawdziwą indyjską masalę dosę, napić się gorącego czaju na ulicy czy nawet uwielbianą przez nas vada z południowych Indii.

DSC02899

Ale bywaliśmy też w innych miejscach, w wielu wegetariańskich, gdzie po raz pierwszy w życiu spróbowaliśmy ryżu z grzybami gotowanego na parze w liściach lotosu, kremu z czarnego sezamu, czerwonej zupy zrobionej z wina ze sfermentowanego ryżu, czy ryby w panierce z polenty.

DSC03007

DSC03005

DSC02940

DSC02957

No i oczywiście czekolada, a w tle churrosy z sosem z białej czekolady…

DSC02932

Być może powinniśmy zmienić nazwę bloga, na przykład: „Co jedzą Daria i Tomek w podróży”?

W między czasie, albo raczej pomiędzy posiłkami, chowaliśmy się w kawiarniach. W Malezji, nie wiemy dlaczego jest zawsze najgoręcej. Nie ma takiego miejsca na ziemi, w którym byliśmy do tej pory, gdzie byłoby nam tak gorąco jak tutaj. Powietrze jest tak gęste od ciepła, że zwyczajnie nie da się chodzić, żyć, nawet jak bardzo się zmuszaliśmy na spacer w ciągu dnia, żeby coś zobaczyć, obejrzeć, tak czy siak w końcu lądowaliśmy w jakiejś kawiarni. Kawa! Jak nam brakowało dobrej, aromatycznej kawy. W Georgetown znaleźliśmy kawiarnie z małym ogródkiem w środku, gdzie uwielbialiśmy przesiadywać godzinami, czytać książki i patrzeć na ludzi. Te klimatyzowane kawiarnie właśnie spowodowały tą chorobę, o której wcześniej wspominałam, przez którą, a raczej dzięki której zostaliśmy tutaj dłużej. 🙂

DSC02860

DSC02937

Thaipusam to święto hinduistyczne obchodzone podczas pełni księżyca, głównie w południowych Indiach, ale również w Malezji ze względu, na dużą liczbę mieszkających tutaj Tamilów. Jest to pielgrzymka, podczas której uczestnicy wprowadzają się w stan, w którym jak twierdzą nie czują bólu. Podczas procesji, ludzie niosą ofiary w postaci ciężarów, często przyczepionych na hakach do skóry. Procesja trwa od samego świtu do nocy, hindusi maszerują w upale, co kilkaset metrów zatrzymują się by wykonać rytualny taniec. Pomimo wydawałoby się krwawego, okrutnego święta, jest to radosny czas,pięknie ubrani ludzie się cieszą, gra głośna muzyka, panuje radosna atmosfera. Na ulicach rozdawane jest darmowe wegetariańskie jedzenie.

DSC02974

DSC02971

DSC02987

DSC02992

Na koniec powrócę jeszcze na chwilę do początku opowieści, kiedy zdecydowaliśmy się, że jednak wracamy. Wróciliśmy więc do tego samego hotelu, gdzie przywitano nas słowami : „Ale myśleliśmy, że wyjechaliście już?!”, wróciliśmy na ostatnią kawę do naszej ulubionej kawiarni i późnym wieczorem, kiedy miasto oddycha z ulgą, bo wreszcie jest chłodno, poszliśmy na ostatni długi spacer, rozświetlonymi, pełnymi życia ulicami.

Stwierdziliśmy, że tych ostatnich dni podróży nie mamy ochoty spędzać na długich, prostych, zatłoczonych drogach. Wcześnie rano znów znaleźliśmy się na promie, który zabrał nas i nasze rowery (które ostatnimi czasy są na „wakacjach” tak jak i my) na inną wyspę, Langkawi. 😉

Pozdrawiamy!

3 Komentarze

  1. M.

    Hej! 🙂 Kiedy następna podróż? :)))

    18 grudnia 2015 o 15:46

  2. Absolutnie wyjątkowy blog. Piękne zdjęcia, pozazdrościć odwagi i chęci – i nic, tylko zainspirować się. pozdrawiam.

    25 Maj 2015 o 11:48

  3. martwa

    dobra decyzja, niby w imie czego mordowac się w upale na zatłoczonej drodze:)
    Smaku sushi z opisu w poście nie bardzo jestem sobie w stanie nawet wyobrazić.
    Dobrych ostatnich dni wypoczynku. Było miło z Wami podróżować.

    10 lutego 2015 o 8:31

Dodaj komentarz