Posts tagged “ecuador

duszno parno skwar.

Kiedy dojeżdżamy do Lago Agrio długo szukamy taniego hotelu. Pokoje w Ekwadorze są drogie, ciężko znaleźć coś poniżej 15 dolarów za dwójkę. I nie ważne czy są ładne, czy bez okna, czy z klimą czy dziurą w ścianie ceny się nie zmieniają. Miasto ma zapach Indii. I może dlatego mój brzuch stwierdził, że w końcu warto by zachorować. No więc zrobiło się trochę nieciekawie. Rzadko w takich przypadkach wybieramy się do lekarzy ale tym razem jednak się zdecydowałam. A pan doktor obsłuchał mi płuca, dotknął brzuch, zapytał gdzie boli i na tej podstawie stwierdził zapalenie jelit. Antybiotyki, sto innych leków, nawet elektrolity dostałam. No w każdym razie utkneliśmy w miejscu, w którym nie bedzo chcieliśmy zostać. Następnego dnia jednak gorączka minęła więc po zjedzeniu empanad z serem z ulicy (smażone na głębokim tłuszczu niby pierogi) w chłodnym deszczu wyjechaliśmy z miasta.

1388007711550

Kiedy tylko oddaliliśmy się trochę ludzie znów zaczeli się do nas uśmiechać, pozdrawiać szczerząc zęby tak mocno, że aż nam się śmiać chciało :). Przy drodze, tuż przed swoim drewnanym domem starsza kobieta o indiańskich rysach i siwych włosach zaplecionych w warkocze sprzedawała nasze ulubione maleńkie banany, lekko przezroczyste w środku, galaretowate. Najsłodsze na świecie! Kupiliśmy ich około 30, a ona wciskała nam więcej i więcej. I chciała w zamian jednego dolara.

Coca. Miasto położone nad rzeką. Parada na ulicy, tańce, głośna muzyka z wolno jadących ulicą pick upów. Ludzie noszą czerwone mikołajowe czapki a tymczasem my umieramy z gorąca, 35 stopni… Potem zdjęcie przy wielkim plastikowym bałwanie. Na placu tuż przy rzece scena, a na niej ogromna szopka, kolorowe zwierzęta, migające swiatełka i dudniąca muzyka techno. Wiatr podrzuca kolorowe konfetti, które leży na chodniku. W nocy ulice zapelniają się straganami z jedzeniem. I popełniamy błąd bo idziemy na spacer po zmierzchu tuż po kolacji, kiedy wszędzie tyle smakołyków i zapachów. Więc jak zwykle tylko próbujemy…grilowany platano z serem i majonezem, przepiórcze jajeczka w przyprawach, krojone mango no to jeszcze sok z kokosa z cukrem. Bób smażony. Kukurydze grilowaną może jeszcze? A potem turlamy się do hotelu. 😉

1388007713520

1388007715252

1388007716884

1388007718395

1388007720063

Z Coci jedziemy do Loreto, droga jest prosta, dłuży się, ciągnie, czas staje w miejscu. Czujemy zmęczenie, chyba nudą, wiemy że za parę dni czeka nas odpoczynek. Liczymy kilometry. Stwierdzamy, że to trochę bez sensu i postanawiamy jeszcze tego samego dnia pojechać 100km autobusem, do miejsca w którym chcieliśmy się zatrzymać na dłużej. Rowery na dachu, a nam się ściskają serca, zupełnie jakbyśmy je zdradzali z tą pędzącą, duszną maszyną pełną przyglądających nam się ludzi.

1388007733382

Tena to przepięknie położone miasto, otoczone górami porośnietymi bujną dżunglą. Chmury opierają sie o szczyty, strasząc mieszkanców deszczem. Ale o tej porze roku mało pada, jest parno, powietrze się lepi, żar płynie z nieba. Przejście paruset metrów na targ zajmuje nam wieki…

1388007727596

Humitas to typowa przekąska tutaj zrobiona z papki kukurydzianej zawinięta w liście kukurydzy. Pycha!
1388007725468

Biały napój to morocho zrobiony z mleka, cukru, kukurydzy i przypraw np. cynamonu. Na zimno albo ciepło.
1388007730664

Okolice Teny to również rzeki, pełne złota, które nielegalnie wydobywają lokalni ludzie. I właśnie na jednej z takich rzek, Yatunyacu postanawiamy iść na rafting, spływ pontonem rzeką 3 klasy. To był jeden z najpiękniejszych dni w tej podróży! Dostaliśmy kaski i kapoki, w których swoją drogą wygląda się jak brzuchaty pająk z wodogłowiem, instrukcje bezpieczeństwa, nauczyliśmy się potrzebnych komend i ruszyliśmy! Nie spodziewaliśmy się, że to taka niesamowita zabawa, kiedy widzisz jak rzeka zaczyna się wzburzać, kiedy przewodnik krzyczy, żeby wiosłować szybciej i szybciej a potem wrzeszczy żeby wskakiwać na dno pontonu bo się zaraz wywrócimy… W ten straszny upał, zimne niespodziewane fale. Kamienie, na których ponton się klinuje, uskoki , na których spadamy metr w dół i w tym hałasie i szumie wody, otaczająca nas cisza natury. Śpiew ptaków, maleńkie wodospady spływające z podmytych przez wodę skał, kamieniste plaże, kobiety z wiosek piorące ubrania. Nieopisane piękno, a za plecami wznoszą się góry. Na lunch dostaliśmy wegetariańskie tortille, ciasto zrobione przez mame przewodnika, herbate imbirową i pełno owoców. Kiedy późnym popołudniem wróciliśmy do miasta byliśmy zmęczeni jakbyśmy przejechali ze 100km po górach. Postanowiliśmy to powtorzyć, tym razem na jeszcze bardziej wzburzonej rzece. I jedyne czego żałujemy, to to, że nasz aparat nie jest wodoodporny i mogliśmy robic zdjecia tylko w miejscach kiedy rzeka uspokajała się.

1388007723551

Tutaj można się śmiać z mojej miny i ogólngo wyglądu…
1388007721762

1388009767648

1388007736177

1388007738872

Po 3 dniach gotowania, leniuchowania i czytania książek jedziemy do odległej o 30km wioski Misahualli. Pomimo, że miejsce jest turystyczne, na rzecznej plaży w Wigilie leżą ekwadorscy turyści to podoba nam się. Jest spokojnie, małpy skaczą po drzewach, sprzedawcy soków zachwalają swoje towary. Apropo soków w Kolumbii i Ekwadorze jest zwyczaj dolewania soków. Tzn kupując kubek soku, pije się go od razu przy sprzedawcy a później po prostu prosi się o troszeczkę więcej… I tak pije się kolejny bez dodatkowej zapłaty :).
Na wigilię idziemy do knajpy na krewetki, bo owoce morza „chodzą za nami” już od kilku tygodni. Wyśmienite. W Misauhilli bardzo chcieliśmy iść do dżungli na trekking, więc przeszliśmy się po miejscowych agencjach. O siódmej jemy śniadanie, następnie idziemy przez sześć godzin, poźniej czas na rozbicie obozu i… rozwieszenie moskitier, potem dwie minuty czekamy tu, a później 4 minuty patrzymy na to… No więc patrzymy na siebie z Tomkiem i uciekamy. Nie mamy ochoty na takie cyrki. W innej agencji z kolei dowiedzieliśmy się, że na takim trekkingu (jaki oferowali nam też w poprzedniej agencji) można zobaczyć jedynie dżungle, może insekty, trzeba mieć szczęście na motyla. Trzeba iść głęboko, na tydzień, minimum 8 osób, więc kolejna szopka z wydzierającym się niemcem i przesadnie podekscytowanym amerykaninem. Dziękujemy i wychodzimy. Jesteśmy zawiedzeni i rozczarowani.
Tego samego dnia jedziemy rowerami zobaczyć okolicę, zjeżdżamy na boczną drogę, pot się leje wiadrami, ale widzimy tyle motyli, że aż trudno to opisać! Niektóre są wielkości naszych dłoni, przelatują tuż przed naszymi nosami, czasami przysiadają na kolanie, a my szalejemy z radości. Sami, za darmo, 5km za miastem. W ciągu najbliższych dni chcemy zobaczyć okolice na własną rękę.

1388007744492

Siedzimy wieczorem na balkonie z widokiem na glówny plac w miasteczku. Z kolorowo świecącego kościoła dudnią dobrze nam znane kolędy śpiewane po hiszpańsku. Jest ciemno i 25 stopni. Ludzie stoją i jedzą lody. Albo po prostu stoją. Wesołych świąt wszystkim 🙂 i na koniec jeszcze cytat, który nam się spodobał.

” – A gdybyś musiał pracować?
– Nie wiem. Może zostałbym pilotem na samolotach.
– Poważnie? – Jasne. Wszędzie bym sobie latał.
– A co byś zrobił jakbyś doleciał na miejsce?
– Poleciałbym gdzie indziej.”
Sodoma i Gomora
Cormac McCarthy